Norweski rynek apteczny nie jest w stanie kryzysu, choć tak właśnie twierdzą w publicznych wystąpieniach przedstawiciele i stronnicy samorządu aptekarskiego. Podają oni Norwegię jako przykład kraju, w którym brak kontroli państwa nad rynkiem detalicznej sprzedaży leków spowodował liczne patologie. Tymczasem z informacji udostępnionych przez Norweskie Stowarzyszenie Aptek (Apotekforeningen) wynika, że liberalizacja przepisów własnościowych w tym kraju jest powszechnie postrzegana jako sukces.

W myśl obowiązującego od 2001 roku prawa o aptekach, na rynku aptecznym w Norwegii doszło do gruntownej reformy. Między innymi odstąpiono od obowiązujących wcześniej restrykcyjnych uregulowań własnościowych, demograficznych i geograficznych.  Właścicielami aptek mogą być zarówno farmaceuci jak i nie-farmaceuci, pod warunkiem uzyskania koncesji. W tym drugim przypadku konieczne jest zatrudnienie farmaceuty na stanowisku kierownika apteki i dokonywanie sprzedaży wyłącznie przez wykwalifikowany personel farmaceutyczny.

Norwegowie nigdy nie dowiedzieliby się, że mają kryzys na rynku aptecznym, gdyby nie pojawiające się coraz częściej wypowiedzi prominentnych działaczy polskiego aptekarstwa.

Jeśli z rynku znikną apteki należące do indywidualnych aptekarzy, a tak się musi stać, jeśli sieci będą zakładać nowe apteki bez jakichkolwiek ograniczeń, to sieci będą dyktowały warunki i to one, nie rząd czy ministerstwo, będą kreowały politykę na rynku farmaceutycznym. A najtańsze leki będą kosztować nie dwa, ale dwadzieścia złotych, co zmniejszy ich dostępność dla pacjentów. Państwo chcąc zadbać o swych obywateli stanie się zakładnikiem sieci. Są przykłady różnych krajów, w tym Norwegii, w których taki proces nastąpił – głosiła w wywiadzie dla „Portalu Farmaceutyczno- Medycznego” Elżbieta Piotrowska-Rutkowska, prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej.

Kraje takie, jak Norwegia przekonały się, co znaczy, gdy do głosu dochodzą sieci. Wtedy minister nie jest partnerem, ale pełni rolę podrzędną. Rozproszenie rynku detalicznego leży zatem przede wszystkim w interesie państwa. „Syndrom norweski” powinien być nauczką dla innych krajów – mówił z kolei „Rynkowi Aptek” Marek Tomków, wiceprezes NRA.

Jeszcze gorszy obraz Norwegii kreował w swoim wystąpieniu na łamach „Pulsu Farmacji” Marcin Wiśniewski, farmaceuta, inicjator manifestu Aptekarzy Polskich.

Tymczasem dokładnie odwrotnie stało się w Norwegii, która uległa pokusie świata biznesu i w 2001 roku zliberalizowała przepisy. Dziś Norwegowie nie mają pomysłu na wyjście z aptecznego kryzysu – rynek znajduje się w rękach trzech międzynarodowych korporacji powiązanych z hurtowniami, brakuje leków, spada do nich dostępność, placówki apteczne zniknęły z małych miejscowości.

Związek Pracodawców Aptecznych PharmaNET zwrócił się więc do Norweskiego Stowarzyszenia Aptek z prośbą o wyjaśnienie „syndromu norweskiego” i nakreślenie, jak rzeczywiście wygląda sytuacja rynku farmaceutycznego w ich kraju.

Jesteśmy bardzo zdziwieni opiniami, że deregulacja z roku 2001 wprowadziła „kryzys” na norweskim rynku aptecznym, rząd norweski jest zakładnikiem sieci aptek, a cała reforma powinna służyć jako „ostrzeżenie” dla innych krajów – napisał w piśmie do ZPA PharmaNET Per T. Lund, Prezes Zarządu Apotekforeningen. – Nie znam nikogo w Norwegii, ani w organach rządowych ani wśród polityków, farmaceutów i konsumentów, kto podzielałby takie poglądy.

Prezes Lund wyjaśnił również, że Norwegowie postrzegają liberalizację przepisów własnościowych jako sukces. Deregulacja została poparta przez wszystkie partie polityczne w parlamencie, a wnioski z reformy są takie, że jakość obsługi w aptekach jest po jej wprowadzeniu dużo lepsza niż przed.

Z badania skutków reformy, przeprowadzonego w 2004 roku na zlecenie rządu norweskiego, wynika, że „cele nowej ustawy o aptekach, w przeważającej części zostały osiągnięte. Zwiększona konkurencja w handlu aptecznym sprawiła, że apteki stały się znacznie bardziej dostępne dla społeczeństwa i poprawiła się  obsługa pacjentów”. – Nie znamy jakiejkolwiek innej oceny tej deregulacji – napisał prezes Lund.

Początkowo w Norwegii panowały obawy, że deregulacja doprowadzi do likwidacji placówek na terenach wiejskich. Przedsiębiorcy zawarli jednak z rządem porozumienie, gwarantujące, iż żadna gmina wiejska nie zostanie pozbawiona istniejącej apteki. Co szczególnie ważne – w tym rzadko zaludnionym kraju, liczba aptek zamiast się zmniejszać zaczęła systematycznie rosnąć. Z mniej niż 400 aptek w 2001 roku, ich liczba wzrosła ponad dwukrotnie do ponad 800 aptek w 2015 roku.  Uwolnienie sił rynkowych rozwinęło także opiekę farmaceutyczną. Od 1 marca 2016 r. funkcjonuje program opieki nad pacjentami z astmą, finansowany ze środków publicznych. Farmaceuci instruują, jak z najlepszym efektem terapeutycznym stosować inhalacje.

Wszystko to dzieje się na rynku,  na którym funkcjonuje 8 różnych sieci aptecznych i dopuszczalne jest łączenie sprzedaży hurtowej i detalicznej.

Nie wiem, skąd przedstawiciele korporacji aptekarskiej czerpią wiedzę na temat Norwegii. Jeden  z najbardziej rozwiniętych krajów na świecie został przez nich przedstawiany na równi z upadłymi republikami bananowymi, gdzie bezwolny rząd jest wykonawcą woli potężnych grup interesu – mówi Marcin Piskorski, Prezes Związku Pracodawców Aptecznych PharmaNET. – To, co dziwić może w rozwiązanych norweskich to fakt, że zostały one przyjęte na drodze konsensusu społecznego, z poszanowaniem racji i interesów wszystkich stron, a nie są wrzutką poselską bez konsultacji, jak np. całkowity zakaz reklamy aptek.

Więcej informacji

Pin It on Pinterest

Share This