Jak czytamy w felietonie Roberta Gwiazdowskiego na łamach Rzeczpospolitej trwa spór o kształt regulacji rynku aptecznego. Jedna ze stron optuje za rynkiem otwartym, konkurencyjnym i propacjenckim. Druga forsuje model rynku zamkniętego i skoncentrowanego na realizacji interesów wąskiej grupy farmaceutów będących właścicielami pojedynczych aptek. Zwalczają oni konkurencję, ograniczają dostępność aptek dla pacjentów, możliwość korzystania z nowoczesnych technologii i aplikacji ułatwiających realizację recept. Prawodawca przychylał się w ostatnich latach do tej koncepcji, osiągając rezultaty – co było do przewidzenia i było przewidywane – odwrotne od deklarowanych. Najlepszym przykładem jest ustawa z 2017 roku nowelizująca prawo farmaceutyczne, której sami aptekarze nadali nazwę „apteka dla aptekarza”. „Dla aptekarza”. Nie dla pacjenta! Miała ona poprawić dostępność do aptek na wsiach i małych miasteczkach, a doprowadziła do likwidacji ponad tysiąca placówek, w kilkudziesięciu przypadkach jedynych w okolicy. Jest to podręcznikowy przykład zjawiska nazywanego w literaturze zawodnością rządu (government failure) co wynika z przyjęcia rozwiązań przynoszących jeszcze gorsze skutki od tych, które rząd próbuje rozwiązać.
Jedną z przyczyn tej zawodności jest kierowanie się przez decydentów własnymi preferencjami intelektualnymi i – jeszcze gorzej – własnymi interesami ekonomicznymi, a nie interesem publicznym. Sprzyja temu istnienie „drzwi obrotowych” pomiędzy prywatnym samorządem zawodowym aptekarzy a państwowym regulatorem rynku – czyli przepływ konkretnych osób z jednego do drugiego miejsca na tym rynku. Przekłada się to na przyjmowanie przez organy nadzoru jednostronnej narracji na temat funkcjonowania rynku aptecznego płynącej od przedstawicieli zawodu prowadzących indywidualne apteki oraz wspólne występowanie w postępowaniach administracyjnych i sądowych przeciwko innym uczestnikom rynku oraz farmaceutom przez nich zatrudnianym.
Więcej na: www.rp.pl